Po przeanalizowaniu skanów radarowych wiedziałem, że burze zbliżają się z zachodu. Optymalnie było dla mnie wybrać się na pobliski poligon. Nic nie zapowiadało tak pełnego emocji wieczoru.
Zanim pojechałem na poligon ustawiłem się w miejscu z widokiem na północ (słabe miejsce to słabe, ale nie chciałem tracić czasu na jechanie w bardziej odległe miejsce. W końcu pierwsza burza miała być tylko wstępem do dania głównego obserwowanego z poligonu).
Oto fotka z przedsmaku późniejszych przygód
Burza była blisko, jednak była mało aktywna elektrycznie. Wydusiła z siebie tylko kilka piorunów.
Danie główne dopiero nadchodziło. Przemieściłem się samochodem wprost na poligon. Miejsce ciekawe, choć trochę niebezpieczne. Nie dość, że nie ma tam zabudowań, to jeszcze można natknąć się na bandę pijanych młodzików.
Burza nadchodziła wielkimi krokami. Rozbłyski na horyzoncie stawały się coraz bliższe. Zaczął zrywać się wiatr, co zapowiadało gwałtowną burzę.
W pewnym momencie burza z zachodu (główne danie) uderzyła piorunem bardzo blisko. Piorun był tak blisko, że w widzących nieopodal przewodach elektrycznych słychać było charakterystyczny szum. Powiem Wam, szczerze, odgłos tych szumiących linii wysokiego napięcia jest trochę przerażający. Ręcę zaczęły mi się trząść. Burzę znad miasta zostawiłem w spokoju i znów skierowałem obiektyw ku zachodowi. Z tamtej strony nad miasto nadciągał istny potwór. Niebo rozświetlało się raz za razem. Były momenty, gdzie było prawie jasno na niebie. Nastąpiło kolejne bardzo bliskie wyładowanie. I to jest ten moment na każdych łowach, gdzie instynkt zachowawczy podpowiada "Uciekaj stąd", a pazerność na kolejne zdobycze mówi "Zostań, procent szansy, że piorun Cię trafi jest minimalny". Tym razem wygrał rozsądek. Myślę, że słusznie, gdyż kilknaście minut później na niebie rozpętało się piekło. Z powodu deszczu widoczność spadła do kilkunastu metrów, a niebo non stop rozświetlały potężne błyskawice. Poniżej fotka na kilka chwil przed moją ewakuacją.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz